Music

środa, 27 lipca 2016

Rozdział 23

Rozdział 23

    Po kolacji Sebastian tak jak mówił odprowadził mnie do pokoju.
Wciąż jestem w szoku, cała się trzęse. Potrafie myśleć tylko o tej kobiecie.
Z tych nerwów zaczął boleć mnie brzuch na którym położyłam rękę w nadziei, że jej ciepło trochę mi pomoże. Sebastian otwiera drzwi a ja wchodzę na drżących nogach do pokoju i obejmuje się ramionami. Mój brat staje przy mnie i szepcze mi do ucha:
- Czy rozumiesz, że twoja kara była konieczna?
- T-tak. Rozumiem. - mówię roztrzęsionym głosem i wyciągam z szafy piżamę.
Idę do łazienki odkręcam gorącą i zimną wodę, rozbieram się i zdejmuję ten cholerny diadem następnie wchodzę pod strumień wody i zamykam oczy. Krew z moich rąk spływa barwiąc wodę na różowo. Szkoda, że oznaki tego co się stało znikają tylko z zewnątrz a nie z wewnątrz. Sięgam po żel pod prysznic o zapachu róży i namydlam ciało, później przychodzi kolej na szampon biorę ten o zapachu tropikalnym i myję włosy. Spłukuję się i nakładam odżywkę, włosy zamykam szczelnie w turbanie. Ubieram się i suszę włosy.
W lustrze nie widzę siebie tylko żałosną postać. Rude włosy spływają falami po ramionach. Zaczerwienione i spuchnięte oczy. Brzuch wielki jak balon. Jeszcze parę tygodni i nadejdzie dzień w którym poznam swoje dziecko, które mnie wyzwoli, lecz wątpię żeby miało wyzwolić mnie także przed samą sobą i tym czego doświadczyłam. Otwieram drzwi i kładę się spać.

***
Budzę się z koszmaru już chyba trzeci raz tej nocy i już trzeci raz mój krzyk roznosi echo po korytarzach. Opadam na poduszki wyczerpana i zaczynam płakać sięgam po chusteczki które leżą na szafce nocnej i ocieram oczy. Próbuje znów zasnąć ale nie mogę, moje koszmary są zbyt realistyczne. Ciągle widzę siebie nad tą konającą kobietą ale po chwili jej miejsce zajmują moi bliscy. Po kolei widzę mamę, Luka, Jace'a, Isabelle, Simona, Magnusa, Alec'a i wszystkich ludzi którzy przewinęli się po moim życiu i coś dla mnie znaczyli. Potem obraz się zmienia i widzę siebie stojącą w ciemności. Kolory otchłani są ciemne, nie ma ona kontorów ani kształtów jest bezdenną pustką. Po środku stoję ja w krwisto czerwonej sukni sięgającej mi do połowy ud i ciągnącej się za mną z tyłu.


Na rękach trzymam białe zawiniątko a w środku tego białego kocyka leży dziecko i patrzy się na mnie swoimi zielonymi oczami tak podobnymi do moich. Uśmiecha się do mnie, a ja trzymam je pewnie i mocno. Nagle obraz się zmienia i kocyk przestaje byś śnieżno biały jego spód zabarwia się na czerwono i ogarnia cały kocyk. Dziecko przestaje się uśmiechać tylko patrzy na mnie oczami bezdennymi jak studnie bez dna, a ja uświadamiam sobie, że takie same oczy ma Sebastian. Dziecko znika z moich ramion. Rozpływa się w nicości nie pozostawiając po sobie śladu. Właśnie w tej chwili zawsze budzę się z krzykiem cała zlana potem.

Mam dość już nie zasnę. Przynajmniej nie sama. Tak bardzo nie chce być teraz sama. Co ja bym oddała za choćby chwilę z Jace'm. W ogóle z kimkolwiek. Ale jestem skazana na samotność. Z tymi ponurymi myślami skierowałam się do łazienki by wziąć prysznic. Woda zmyła ze mnie senność lecz zmęczenie pozostało. Po prysznicu przyszła kolej na ubranie. W mojej "szafie" bo innego określenia nie mam nic nie przykuwa mojej uwagi. Wszystko jest albo za ciasne alba za bardzo odkrywające. Mam. Po co mi jakieś zdolności do wyciągania rzeczy z papieru i ponownego ich wkładania skoro nie mogę tego jakoś za bardzo użyć. No bo po co? Sięgam po pusty szkicownik i szybko rysuje tam ładną sukienkę ciążową. Jak mus to mus. Koloruję ją i wprowadzam ostatnie poprawki. Wynik nie jest taki zły. Czas na gwóźdź programu. Panie i panowie albo za chwilę Clary zrobi z siebie idiotkę albo geniusza. Wkładam rękę w kartkę i zaciskam palce na materiale. W następnej chwili trzymam w ręku sukienkę z mojego projektu. Szybko ją zakładam. Leży jak ulał. Zachęcona tym sukcesem przewracam stronę i rysuje na niej jabłko. Abrakadabra i już. Trzymam w dłoni apetycznie wyglądające jabłko. Biorę gryz i słodki sok atakuje moje kubki smakowe. Zadowolona z rezultatu chowam jabłko z powrotem do kartki. Odkładam szkicownik na biurko i znów przebieram się w piżamę. Tym razem nie mam już koszmarów. Trwałam w objęciach Morfeusza wystarczająco długo by następnego dnia być gotowa na wszystko co przyniesie mi mój chory los. 

1 komentarz: