Music

niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 18


Po ośmiu godzinach tortur Valentine Morgenstern zginął poprzez pchnięcie mieczem w serce.

~8 godzin wcześniej~

Po wyprowadzeniu go z pokoju Claryssy Morgenstern zaprowadzono go do lochów i przykuto do ściany. Kajdany boleśnie wbijały mu się w skórę a małe kolce na wewnętrznej stronie raniły mu ręce z każdym ruchem. Po odmierzeniu 10 batów przez demona, mężczyzna bezradnie wisiał przykuty do zimnej ściany. Nasłuchując czy nikt nie idzie. Tak spędził 2 godziny urozmaicane jedynie 10 batami co godzinę. To był jedyny odmiernik czasu. Loch były zimne. Powietrze przesycone było pleśnią i wilgocią choć na zewnątrz było pustkowie. Ściany były już naznaczone jego krwią. To pewnie jedyny ślad jaki po nim pozostanie w tym miejscu. Przez zamyślenie mężczyzna nie zauważył jak jego syn staje przed nim. W ręku miał miecz, a przy pasie sztylety, stelę i bicz.
- Jesteś gotowy, ojcze? - pyta Sebastian Morgenstern.
Jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Jedynie w oczach które są jak tunele można było zauważyć lekki błysk.
- Nie żałuje. To do czego dopuściłeś jest karygodne. To kazirodztwo. Nie tak cię wychowywałem synu. Zamiast zniszczyć Clave ty zamknąłeś się tu. Czym rządzisz? Demonami? Bezmózgimi Mrocznymi? Jedynie Nephilim są tu cenni. Nawet trzymasz tu Podziemnych. Zbłądziłeś synu i to bardzo. - Valentine Morgenstern nie powiedział już nic więcej.
Sebastian podchodzi do Valentine'a i przejeżdża sztyletem po jego twarzy i mówi:
- Gdy z tobą skończę. Trafisz do miejsca o wiele gorszego niż to. Będziesz marzył by tu wrócić.
Na próżno. Trafisz do najgłębszej otchłani piekieł. Będziesz tam tylko ścierwem skazanym na męki. Będziesz tam powoli odpokutowywał swoje winy. To może potrwać bardzo długo.
Z gardła Valentine'a wydobywał się później tylko krzyki.
Które były coraz cichsze, a na koniec i one ucichły.

Izabelle

- Clary. Nie możesz tak siedzieć przez wieczność. Proszę cię, nie płacz już. Jeśli przestaniesz to obiecuje, że przez następny tydzień nie będę cię ubierała. - i tak od nie wiem jak długiego czasu ja i mama Clary próbowałyśmy ją pocieszyć.
Lecz ani czas, ani śmieszne zapewnienia nie skutkowały. Rudowłosa wciąż siedziała na łóżku i płakała z poduszką przyciśniętą do piersi. Jej jedyną czynnością było wzięcie prysznica i przebranie się w czystą koszule nocną. Pościel już dawno uprzątnięto. Z jej rudych włosów wciąż kapała woda.
Jocelyn wciąż przytulała Clary i próbowała ją pocieszać, ale bez skutku.
Nagle rudowłosa wstała, przetarła oczy i powiedziała:
- Ja, ja muszę coś zrobić.
Podeszła do komody i wysunęła pierwszą szufladę. Wyjęła z niej stelę i Hesperosa.
Podeszła do biurka i otworzyła szkicownik na ostatniej stronie.

Clary

Szkicownik i stela ciążyły w mojej wciąż drżącej dłoni. Najpierw schowałam stelę do kartki, a następnie Hesperosa. Przez przypadek lekko się nim skaleczyłam. Zignorowałam to i włożyłam miecz do kartki. Teraz mogę być spokojna. Nic się nie stanie mojej broni. Wyjęłam stelę i narysowałam iratze. Następnie znów ją schowałam i odwróciłam się do mamy i Izzy.
- Przez tydzień ubieram się sama. - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 17


Clary

Cień sunie za mną. Nie wydaje żadnego odgłosu. Sunie bezszelestnie zaledwie kilka centymetrów nad ziemią. Goni mnie, a ja uciekam trzymając na rękach płaczące niemowlę.
- Cii, kochanie. Mama nie pozwoli cię skrzywdzić. Już dobrze. Nie płacz.
Biegnę przed siebie, choć nie wiem przed czym uciekam. Wiem tylko tyle, że mam biec i się nie zatrzymywać. Biegnij. Biegnij Clary. Powtarzam sobie w myślach. Wide przed sobą ścianę. 
Nie ma żadnej ucieczki w bok. Odwracam się i przyciskam plecy do zimnej ściany. 
Niemowlę przyciskam kurczowo do siebie. Cień staje przede mną i przybiera postać Sebastiana trzymającego nóż w ręku.
- Bu. - szepcze.
Ostatnie co czuje to nuż zagłębiający się w moim brzuchu.

Budzę się. Strach ścisnął moje gardło uniemożliwiając mi krzyk.
Oddycham głęboko. Cała jestem zlana potem.
To był tylko sen. Wyluzuj Clary. Już się skończył. To tylko sen. Tylko sen. 
Po uspokojeniu się sięgam po szklankę z wodą która zawsze stoi na stoliku nocnym i szybko opróżniam jej zawartość. Czuje jak sen domaga się kontynuacji i zapadam się w objęciach Morfeusza.

***

Budzę się i widzę, że nadal jest noc. Brzuch mnie strasznie boli. Zginam się w pół i zaczynam krzyczeć. Na kołdrze pojawiają się ślady krwi. Mojej krwi. Nic tylko ból i krzyk. Mój umysł nie chce rejestrować niczego innego. Krzyczę prosząc o pomoc. Krzyczę z bólu. Krzyczę z przerażenia.
Do mojego pokoju wpada Sebastian. Łapie mnie za ramiona i pyta:
- Co się dzieje?
- Boli. Krew na pościeli. - tylko tyle mogę wykrztusić.
Chce zemdleć by nie czuć tego bólu. Sebastian klnie pod nosem i wybiega z pokoju.
Opadam na poduszki a po mojej twarzy lecą łzy.

Do pokoju wbiega Sebastian, Magnus i o Razjelu Valentine przetrzymywany przez dwóch Mrocznych.
Magnus natychmiast do mnie podbiega i zaczyna coś mamrotać pod nosem. 
Pewnie jakieś zaklęcia, z jego rąk wyskakują niebieskie iskry.
Otwiera oczy i mówi:
- Clary co ostatnio piłaś lub jadłaś?  
- Piłam wodę. - wskazuje pustą szklankę na stoliku nocnym.
Magnus bierze szklankę i znowu mruczy zaklęcia.
Ból nie ustępuje ale zelżał. Wciąż trzymam się za brzuch i dociera o mnie myśl.
- Co z dzieckiem? Co z moim dzieckiem? - teraz płaczę i krzyczę jednocześnie.
- Clary uspokój się. W tej wodzie była trucizna. Ale twoje dziecko sobie z nią poradziło. Jest silne.
- Na Anioła. Trucizna? - mówię nie dowierzając.
- Tutaj masz sprawce. - powiedział Sebastian wskazując Valentine'a który ciągle się szarpał z Mrocznymi - Odprowadźcie go do lochów. Co godzinę ma do niego przychodzić demon i wymierzyć mu 10 batów. Tak na rozgrzewkę. Później ja się niem zajmę.
Ból ustał pozostała tylko krew na pościeli i szok.
- Nie mogę. To za wiele. To za wiele. - teraz płakałam przytulając poduszkę do piersi jak tarczę.



czwartek, 12 maja 2016

Rozdział 16


  Witam was moje groszki pachnące. Oto nowy rozdział. Mam nadzieje, że się spodoba.

Clary

  Leżałam na łóżku i płakałam. Jak mantrę cicho śpiewałam ułożone kilka godzin temu parę zdań:

Na górze róże, na dole Ja.
On Cię już ma.

* parę godzin temu*

Dale błądząc w korytarzach dotarłam w końcu do sali tronowej.
Przeszłam przez drzwi za tronami i szłam w stronę swojego pokoju.
W ostatniej chwili się rozmyśliłam i poszłam dalej.
Skręciłam w kolejny korytarz i otworzyłam pierwsze lepsze drzwi.
Wchodzę do środka i zamykam drzwi. Moim oczom ukazuje się pokój Sebastiana.
Nigdy tu nie byłam ale wiedziałam, że to jego pokój. Na tą myśl zbladłam.
Ze wszystkich drzwi na korytarzu musiałam otworzyć właśnie te.
To jakiś wielki kosmiczny żart. Takie rzeczy się nie zdarzają.

Słyszę otwierające się za mną drzwi. Odwracam się a moim oczom ukazuje się Sebastian. Nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Ta sytuacja wydaje się tak naciągana, że można pomyśleć, że to sen. To niestety nie jest sen.
- Zadziwiające zrządzenie losu. Nieprawdaż siostro? - pyta Sebastian i obejmuje od tyłu.
Ja nic nie mówię tylko dalej kłócę się sama ze sobą co powinnam teraz zrobić.
Niestety strach przejął władzę w moim umyśle nie pozwalając narodzić się żadnej myśli.
Wtedy czuje, że usta Sebastiana zbliżają się do mojej twarzy i całują moją szyje.
- Co ty wyprawiasz!? - krzyczę chcąc się wyrwać z jego uścisku, ale silne ramiona nie pozwalają mi uciec.
- Skoro sama przyszłaś do mojego pokoju, należy z tego skorzystać. - powiedział i przejechał ręką po mojej talii - Wiedziałaś doskonale na co się pisałaś zostając tutaj.
- Nie! - krzyczę.
- Wiesz, że mnie nie przekonasz. Ze względu na twój stan radzę ci współpracować inaczej możecie oboje ucierpieć. - mówi spoglądając mi w oczy, trzymając rękę na moim karku.
Jace mi nigdy nie wybaczy. Ale jeśli broń Razjelu poronię, nie będzie ratunku dla nikogo z nas.
Ani dla mojej rodziny ani dla wszystkich tych nephilim sprowadzonych tutaj z Idrysu.
Możliwość jest tylko jedna.
Poddaje się.


Błagam o łaskę! Nie zabijajcie mnie i nie nasyłajcie Clave. Niestety było to konieczne.
Mam nadzieje, że mi wybaczycie.
  

wtorek, 3 maja 2016

Rozdział 15

Dziękuje wszystkim za komentarze. To wiele dla mnie znaczy. Dzięki nim wpadłam na genialny
pomysł. <3 Wasza Demonica Edomu. :)

***
Clary

Idąc korytarzem słyszę coraz głośniejsze echo kroków Sebastiana.
Tym razem przegięłam. Wiem to, ponieważ nigdy nie opuszczał sali treningowej po moich krzykach, tylko trenował dalej. Przyśpieszam i wchodzę w jakiś boczny korytarz. Przez cały mój pobyt tutaj nie paliłam się do zwiedzania tego okropnego miejsca. Nie wyglądałam też przez okna bojąc się co tam zobaczę. Wystarczą mi odgłosy demonów przelatujących przy moich oknach. Na samą myśl, że mam tu urodzić chce mi się płakać. Moja kruszynka nie zasłużyła sobie na taki okropny dom. Wiem, że
zaraz Sebastian mnie dogoni. Boje się. Boje jak cholera. Co jeśli zrobi krzywdę mnie lub co gorsza dziecku? Próbuje znaleźć wyjście z tej plątaniny korytarzy. Schodzę schodami w dół i widzę wielkie drewniane drzwi. Dobrze wiem dokąd prowadzą.
Gdy przez nie przeszłam rozpoczną się mój koszmar.
Czemu ja mam na sobie tą głupią sukienkę? A no tak, bo Izzy uparła się żebym ją założyła.
Ona nawet w piekle musi dobrze wyglądać a co za tym idzie ja też.
Popycham drzwi i wychodzę na zewnątrz.

 To co widzę jest… Nawet nie wiem jak to opisać. Wszędzie są nephilim i Mroczni. Najbardziej dziwi mnie to, że nephilim, Mroczni i nawet demony odbudowują najbliższe domy. Nikt nie zwraca na mnie uwagi oprócz jednego Mrocznego który podchodzi i pyta:
- Potrzebujesz czegoś pani?
- Co tu się dzieje? - pytam
- Pan kazał odbudować kilka domów dla nephilim których sprowadził z Idrysu. - odpowiada Mroczny.
Nagle za mną staje Sebastian i obejmuje mnie w tali. Przyciągając do siebie. Stoimy tak jeszcze chwilę, a on mówi nachylając się:
- I jak ci się podoba? Nie chciałem żebyś była samotna więc, sama widzisz.
Byłam tak przytłoczona sytuacją po balu, że nawet nie pomyślałam o nephilim których Sebastian tu sprowadził. Dałam sobie za to porządnego mentalnego kopniaka. I odwróciłam wzrok.
Nagle czuje jak dziecko się porusza i kładę rękę na brzuchu.
- Poruszyło się. - mówię.
Na to Sebastian też kładzie rękę na moim brzuchu ( jakie to okropne). Dziecko znowu się poruszyło, a on to poczuł. Chyba mi się upiecze. Próbuje się wyplątać z jego ramion. Udaje mi się i wracam do tego mrocznego miejsca w którym muszę mieszkać. Sebastian idzie za mną.
Chyba jednak mi się nie upiekło.